wtorek, 21 sierpnia 2018

Orzech ostateczny

Czy do zgryzienia?

Można rozważać kształt Ziemi i teoretyzować o jej płaskości tak długo jak nie przyjdzie włączyć w to nieba. Płaskoziemie krzyczy o dostarczenie praktycznej demonstracji kulistości Ziemi. Żądając prezentacji zakrzywienia poziomu wody z rozmysłem ignorują fakt, że dostrzeżenie tego wykracza poza skalę dostępnych dla nas obserwacji.* Istnieje jednak inna praktyczna demonstracja, jest nią samo niebo gwiaździste otaczające świat. Stanowi orzech nie do zgryzienia, kulisty tak samo jak ziemski glob.

Prędzej rozpieprzą niż rozgryzą.


Pokrywka nad naleśnikiem płaskoziemia

Płaskoziemie długo borykało się z problemem nieba i zjawisk na nim, aż w końcu na wyrost ogłosiło, że ruchy gwiazd zostały wyjaśnione. Wspominałem już o tym i nieco skomentowałem. Przyjrzyjmy się płaskoziemskiemu niebu dokładniej:

Pokrywka nieba nad płaskoziemiem rozpostarta na 180st. Czym są pomiary kąta na niebie po krótce napisałem tutaj. Źródło: YT. 

Spłaszczona półsfera nieba nakrywająca płaskoziemie niczym pokrywka patelnię mieścić ma wszystkie znane 88 konstelacji. Gwiazdy mają zataczać kręgi swoich dróg zawsze i wszędzie ponad płaszczyzną Ziemi,  równolegle do niej, wokół jedynego bieguna nieba stanowiącego jego centrum i utożsamianego z Gwiazdą Polarną. Nie uświadczymy drugiego, południowego bieguna nieba.

W konsekwencji z łatwością powinno uwidocznić się na nim działanie perspektywy. W istocie właśnie nią płaskoziemie chce tłumaczyć zachowanie  i widoczność ciał niebieskich. Wspominałem juz o tym przy okazji omawiania ruchów Słońca i Księżyca w mojej pierwszej notce. Tym razem skupimy się na samym niebie gwiaździstym. To perspektywa ma odpowiadać za zmienną widoczność/jej brak dla konstelacji i gwiazd. Użycie jej okazało się konieczne dla pogodzenia obecności całości nieba nad płaskoziemiem z jego ograniczoną, zmienną widocznością. Należy mieć jednak na względzie, że jest to szczególny, nieznany wcześniej rodzaj perspektywy działającej sprzecznie z tą właściwą, za to zgodnie z życzeniem płaskoziemia: tam gdzie spodziewalibyśmy się widoku pełnej pokrywy nieba nad sobą, dostajemy tylko jej fragment. Przymykając oko na te niezgodności przyjmijmy mimo to takie wytłumaczenie. To ona ma odpowiadać za zmienne wysokości na jakich obserwuje się konstelacje w zależności od położenia obserwatora na świecie, a z nimi za zmienną wysokość na jakiej będzie widoczny biegun północny nieba z przyległą Gwiazdą Polarną. Ona ma też odpowiadać za wznoszące się i opadające drogi gwiazd na niebie w ich ruchu wirowym. To za jej magiczną sprawą część gwiazdozbiorów bywa niewidoczna okresowo, kiedy zbytnio oddaliły się od obserwatora w swoim ruchu po niebie, część - stale dla danego miejsca, kiedy ich drogi nie są dość blisko.

Jednak użycie perspektywy musi nieść ze sobą konsekwencje. Przede wszystkim perspektywa wymusza pozorną zmianę wielkości ulegających jej obiektów w zależności od odległości w jakiej będą usytuowane. I tak np. znajdująca się bliżej obserwatora ciężarówka wydaje się być większa niż znajdujący się za nią wyższy budynek. Dalej, perspektywa w praktyce deformuje widok danego obiektu w zależności od tego jak blisko się znajduje, jak daleko kończy, i od jakiej strony jest oglądany. 


Trzypiętrowa ciężarówka, czy budynek gotowy do załadowania na pakę? Efekt perspektywy.
Nos wielki jak pysk, pysk wielki jak głowa, głowa większa od reszty psa. Wykrzywienie perspektywą.

Dlatego możemy się spodziewać, że oprócz wymienionej już zmiennej widoczności i jej braku perspektywa wywoła też wspomniane efekty: zmienną wielkości konstelacji i ich wykrzywienie. Jako przykład wymienię tutaj dość obrazową sytuację, kiedy będąc w odpowiednim miejscu na świecie o odpowiedniej porze mogę spodziewać się takiego usytuowania Wielkiej i Małej Niedźwiedzicy względem siebie i mnie, że Wielka zacznie zmniejszać się aż stanie jeśli nie mniejsza od Małej to przynajmniej równa lub niemal tej samej wielkości. Myślę, że z łatwością dałoby się znaleść takie miejsce grzebiąc w tubylczych ludowych nazwach tych gwiazdozbiorów... Nawet jednak nie wybierając się tam, z dowolnego miejsca z którego widać obydwa powinniśmy móc zaobserwować mniej lub bardziej uwidocznioną zmienność wielkości jednej względem drugiej, a przy tym ich wykoślawienie, podobnie jak na przedstawionym powyżej zdjęciu psa. Ta obrazowa sytuacja musi dotyczyć wszystkich gwiazdozbiorów. Jeśli perspektywą chcemy tłumaczyć ich widoczności należy spodziewać się również powodowanych nią zmian wielkości i zniekształceń. Przybliżając się do nas, wznosząc nad naszymi głowami, czy to za sprawą ruchu wirowego czy naszego przemieszczania po świecie bedą rosły do czasu aż zaczną oddalać się i  znów obniżać znad naszych głów malejąc.


Tańcowały dwa Michały, który Wielki który Mały?


Sfera niebieska nieba gwiaździstego

Tymczasem jakie są fakty, co wiemy o niebie i co możemy zaobserwować? Jakie wnioski stąd wypływają, jakie wytłumaczenia pasują? Czy pokrywka jest wystarczająca, czy w ogóle daje się zastosować?

Możemy przekonać się, że gwiazdy zajmują względem siebie stałe położenia. Podobnie względem wspomnianego północnego bieguna niebieskiego zachowują stałą odległość i wzajemny kierunek w jakim  z nim korespondują. Zawsze. Wszędzie. Jest to fakt niepodważalny, naoczny i znany powszechnie od zarania dziejów. Stąd starożytni mówili o sferze gwiazd stałych. Stąd układy gwiazd znane nam jako gwiazdozbiory, czyli konstelacje, a także asteryzmy. Zachowują swoje kształty i wielkości bez względu na zajmowaną aktualnie pozycję w swojej drodze po niebie ani miejsca z których będą oglądane. Bez tej stałości nie było by to możliwe.

Nie takiego stanu rzeczy spodziewalibyśmy się po zastosowaniu pokrywy nieba. Kształty nieba gwiaździstego miały ulegać perspektywie - koślawić się, rosnąć i maleć. Wtedy jednak nikt nie mówił by o gwiazdach stałych, i to już od starożytności. W zależności od kraju rozpoznawalibyśmy w tych samych układach gwiazd różne kształty, a te zmieniały by się wraz z porą. Ciężko byłoby mówić o jakichś konkretnych, rozpoznawalnych gwiazdozbiorach. Niebo opisane przez starożytne mitologie, w których początek biorą nazwy większości z nich przypominałoby bardziej toczącą się historię - film, w którym np. uciekający przed Pegazem Herkules kurczyłby się ze strachu, ale oczywiście tylko tam na świecie gdzie dane byłoby rozpoznać w nich wspomniane postaci. Im dalej od północy tym bardziej należałoby mówić nie o Herkulesie, ale o jakimś czworonożnym, rozpłaszczonym pajęczaku, zwłaszcza późną jesienią i zimą, dopóki magia perspektywy nie usunęłaby go sprzed naszego wzroku. Tymczasem kształt tego i wszystkich pozostałych 87 gwiazdozbiorów ani nie drgnie.

Ta stałość pozwala nam traktować widok nieba jako sztywną powierzchnię, w żadnym przypadku nie ulegającą perspektywie i jej nie potrzebującą. Możemy śledzić kolejne wyłaniające się jedna po drugiej części tego sztywnego nieba w obranym kierunku w trakcie naszej wędrówki po świecie. Oprócz wspomnianej sztywności położeń ciał niebieskich zaobserwujemy jeszcze, że kiedy część widoku wyłania się przed nami zza horyzontu inna część na przeciw będzie się skrywać pod nim. Nietrudno tutaj o narzucający się wniosek, że obok dostępnej nam części widoku ponad horyzontem jest też część skryta pod nim, pod naszymi stopami. Skoro nie obserwujemy zmian wzajemnych położeń gwiazd kiedy widzimy je nad horyzontem nie ma też powodu by uważać, że dzieje się coś z nimi kiedy znajdują się pod nim. Poznane położenia gwiazd dotyczą ich także wtedy kiedy są skryte pod horyzontem. Innymi słowy widok nieba otacza nas z zewsząd tak od góry jak od dołu, tyle, że jest przysłonięty Ziemią, a świadczy o tym samo jego zachowanie w trakcie naszej wędrówki, kiedy po prostu zatoczy się wokół nas, aż powróci do początkowej pozycji.


Niebo zataczające się wokół nas w trakcie naszej wędrówki.


Świadczy o tym jeszcze drugi prostszy przypadek, w którym nie musimy nigdzie wyruszać. Unaocznieniem jest sam ruch wirowy nieba. Wszystkie gwiazdy zataczają kręgi w stałym rytmie dobowym i rocznym. Obiekt pokonuje koło swojej drogi jednocześnie z pozostałymi ciałami w tym samym niezmiennym tempie. Efektem tego jest wrażenie wirowania sztywnego nieba z umiejscowionymi na nim gwiazdami, gdzie pewna jego część zachodzi pod horyzont, a przeciwna wschodzi. Jeśli jakieś ciało, gwiazda lub Słońce góruje nad nami o danej porze, możemy być pewni, że po połowie doby lub półroczu znajdzie się dokładnie po przeciwnej stronie: pod nami i pod horyzontem. Możemy wskazać jego położenie znając poprzednie i pokonaną od tamtej pory drogę, o której wiemy, że jest pokonywana w równym tempie. Jest to kolejny naoczny przykład bycia otoczonym z zewsząd przez niebo gwiaździste.


Niebo zataczające się własnym ruchem.


Dowodzi to, że widok nieba jest sferyczny. Mamy tutaj do czynienia ze wspomnianą już starożytną sferą gwiazd stałych. Obecnie mówimy po prostu o sferze niebieskiej.


Ślady gwiazd wirujących ze sferą.

Sfera niebieska jest pełną sferą, ponieważ dla każdego jej dowolnie wybranego miejsca znajdziemy punkt przeciwległy oddalony dokładnie o 180 st. Cała zamyka się w pełnym okręgu 360 st. jakim możemy opasać ją z dowolnej strony w dowolnym kierunku. Niebo otacza nas i świat z zewsząd swoją sferą. Odwzorowanie widoku znajdujących się na niej gwiazd również stanowi sferę.


Otaczające nas z zewsząd swoim sferycznym widokiem niebo, czyli sfera niebieska.

Dobrą ilustracją sfery niebieskiej stanowią aplikacje takie jak Sky Map. Prostszą, choć nie tak efektowną będzie każda obrotowa mapa nieba. Uwzględniają one ruchy dobowy i roczny ukazując stałość widoku nieba przy jego ograniczoności. Niestety, ich konstrukcja nie pozwala zobrazować przechyłu sfery wraz przemierzaniem świata, dlatego są projektowane dla konkretnych lokalizacji.

Wróćmy do obracania się sfery. Jak w przypadku każdego takiego ruchu możemy wyróżnić oś wokół której następuje. Miejsce, gdzie oś ta daje o sobie znać na sferze to biegun: widzimy, że jej ruch wirowy wokół osi odpowiada obrotom wokół bieguna. W rzeczywistości muszą być dwa takie bieguny leżące na przeciwko siebie. To miejsca, gdzie oś po prostu przebija się przez sferę. Leżą naprzeciwko siebie, a sfera zatacza się jednocześnie tym samym ruchem wokół obydwu. Kiedy patrzymy ku północnemu biegunowi niebieskiemu widzimy, że ruch odbywa się przeciwnie do ruchu wskazówek zegara. Możemy spodziewać się widoku bieguna południowego na przeciwko północnego, gdzie zobaczymy ruch zgodny ze wskazówkami zegara. W rzeczywistości jest to ten sam ruch: ze wschodu na zachód, tyle że raz patrząc na biegun północny patrzymy w jedna stronę, po czym spoglądając na biegun południowy obracamy się, co skutkuje pozorną zmianą kierunku wirowania.


Sfera niebieska z jej przeciwległymi biegunami.



Biegun południowy

Płaskoziemie kategorycznie zaprzecza obecności południowego bieguna nieba. Nie ma sposobu aby dało się go wytłumaczyć pokrywką, ta wyklucza jego istnienie. Jak jest faktycznie, czy biegun istnieje, czy jak twierdzą płaskoziemcy to mit?

Celowo plączą tutaj fakty dla udowodnienia swoich chorych teorii. Przytaczają przykład gwiazdozbioru Krzyża Południa uznawanego za południowy odpowiednik północnej gwiazdy biegunowej, zauważając, że nie jest jest jak ona stale widoczny na swojej półkuli. I to wszystko jest prawda. Trzeba jednak wiedzieć, dlaczego Krzyż jest uznawany za odpowiednik Polarnej, oraz jaka jest między nimi różnica. Tak jak Polarna pozwala wskazać biegun północny na niebie, a przez to kierunek północny na Ziemi, tak Krzyż pozwala dokonać tego dla południa. Niestety, Krzyż nie leży w bezpośrednim sąsiedztwie swojego bieguna jak jego północny odpowiednik, nie wskazuje kierunku południowego wprost swoim położeniem. Pozwala go za to ustalić odpowiednim sposobem:


Przedłużając dłuższe ramię Krzyża Południa o pięć długości w odpowiednią stronę możemy ustalić położenie bieguna i kierunek południowy.

W związku ze znacznym oddaleniem od bieguna jego widoczność ograniczona jest naszym położeniem i porą obserwacji. Nie znaczy to jednak, że sam biegun nie istnieje, albo że jego widoczność ulega wahaniom w przeciwieństwie do widoczności jego północnego odpowiednika. On tam jest cały czas cokolwiek ponad horyzontem dla całej swojej półkuli. Z kolei Krzyż w zależności od tego jak daleko zapuścimy się na południe będzie widoczny okresowo lub stale. O obydwu faktach może przekonać się każdy przebywający na południowej półkuli. Niebo stoi tam otworem dla obserwacji prezentując jego istnienie, wraz ze spodziewanymi wokół niego ruchami gwiazd.


Powszechnie dostępny widok gwiazd na południu wirujących wokół tamtejszego bieguna.

Płaskoziemie usilnie zaprzecza istnieniu bieguna, uznając wszystkie doniesienia o nim za błędne interpretacje i spiski. Przytaczają tutaj kolejne fakty, jak ten, że półkula południowa pozbawiona jest swojej Gwiazdy Biegunowej co ma świadczyć na korzyść ich teoriom. Jest to oczywiście znów niedopowiedzenie i manipulacja, ponieważ jak wyżej pokazałem obecność lub brak gwiazdy biegunowej nie ma wpływu na istnienie bieguna, on jest tylko punktem wyróżnionym ze względu na ruch wirowy. Ponadto nie do końca jest prawdą, że południe swojej gwiazdy biegunowej jest zupełnie pozbawione. Istnieje taka gwiazda, jednak nie jest tak spektakularna jak jej północna odpowiedniczka, a wręcz ledwo dostrzegalna, więc trudno tutaj mówić o równie praktycznej gwieździe.


Południową odpowiedniczkę Gwiazdy Polarnej, której istnienia odmawia płaskoziemie  znajdziemy nawet pośród innych gwiazd na fladze Brazylii. To ta najmniejsza na samym dole.


Układając kafelki zapatrzeni w sufit, czyli o układzie odniesienia, nawigacji i podróżach dookoła świata

Co możemy powiedzieć o świecie wiedząc już tyle o sferze niebieskiej? Czy możemy wnioskować o nim cokolwiek na jej podstawie? Dlaczego nie, skoro widzimy pewne związki pomiędzy jednym a drugim, istnieją też wspólne mianowniki. Określenie ich dla jednego pozwoli też zastosować je dla drugiego. Jednak płaskoziemie kategorycznie zaprzecza takim możliwościom. Nazywają to szaleństwem i porównują do próby ułożenia kafli na podłodze będąc wpatrzonym w sufit. Przekreślają tym samym możliwość wyciągania wniosków, szukania wytłumaczeń.

O czym świadczy sferyczność nieba? Czego dowodzi bycie przez nie otoczonym? Dlaczego wędrując po świecie możemy przemierzyć samo niebo wzdłuż i wszerz? Wszystkie te obserwacyjne fakty mają sens jedynie wtedy, gdy przyjmiemy narzucający się z nich wniosek, że świat po którym się poruszamy stanowi powierzchnię bryły. Tylko bryła może pozwolić nam znajdować się pod każdym dowolnym fragmentem otwierającego się nad nami sferycznego nieba. Nie możemy jeszcze wnioskować jakiego kształtu jest ta bryła, ale już nie sposób jej odrzucić. Tak oto patrząc w sam sufit ustalamy po czym chodzimy. Przejdźmy do układania kafli.

Już starożytni nauczyli się wykorzystywać sferę gwiazd stałych jako układ odniesienia do nawigacji w swoich głównie żeglarskich podróżach po świecie. Najpierw należało w ogóle zrozumieć i docenić jej rolę. Wcześniej zauważono jej przydatność z jaką przychodziła pierwszym rolnikom w ustalaniu czasu. Stanowiąc perfekcyjne narzędzie jego odmierzania, poznawana coraz dokładniej wraz z wiążącymi się z nią zjawiskami okazała się wreszcie idealną do wytyczania i przemierzania dróg, ustalania położeń na świecie. Oto dokonano odkrycia, że spodziewane o danej porze położenia określonych ciał bedą różne w zależności od zajmowanego na świecie miejsca. Wraz z poznaniem tej zależności przyszła możliwość szerokiego jej wykorzystania w podróżach po lądach i morzach. Zauważono, że różnica położeń koresponduje z pokonywaną odległością oraz obranym kierunkiem. Tak oto sfera niebieska stała się doskonałym układem odniesienia do orientacji w czasie i przestrzeni. Zaczęto kłaść kafle wyznaczanych tras z samego tylko zapatrzenia w sufit nieba.

Wreszcie przyszła pora na refleksję. Skoro znajomość sfery pozwalała na wyznaczanie tras, dlaczego by nie pokusić się o opisanie całego świata niedostępnego bezpośredniej obserwacji? I znów to starożytni jako pierwsi pokusili się o to. Doszli jak my do wniosku, że musi on stanowić otoczoną z zewsząd niebem bryłę. Uznali, że jest ona kulą. Uważa się, że przemawiały za tym względy filozoficzne i religijne, gdyż to kulę, czyli sferę uznawano za kształt idealny, boski, a więc z konieczności obecny w największych dziełach stworzenia, jak sfera gwiazd stałych.

Czy tylko takie względy przemawiały za kształtem kulistym? Istnieją przesłanki bardziej praktyczne. Nie sposób nie zauważyć, że nawigację względem gwiazd można stosować z takim samym powodzeniem wszędzie gdziekolwiek byśmy się nie wybrali. Oznacza to, że kształt świata musi być w skali przemierzanych podróżą dróg wszędzie taki sam. Gdyby było inaczej, należało by brać poprawki na te różnice. Ponieważ niebo stanowi sferę otaczającą świat, a jedyny kształt pod sferą jaki daje się powtarzać niezmiennie we wszystkich kierunkach bez żadnych zmian to kształt sferyczny, stąd można wnioskować, że Ziemia stanowi kulę. Starożytni przyjmując kształt świata za kulę mogli wyjść właśnie od tych spostrzeżeń i wnioskować tą samą drogą, a względy religijno-filozoficzne stanowić mogły tylko dodatkową argumentację obok względów praktycznych. 

Tak czy siak tą drogę rozumowania przyjęli  Kolumb i późniejsi żeglarze średniowieczni. Jej ukoronowanie stanowiła wyprawa Magellana, która jako pierwsza przemierzyła świat dookoła. Płaskoziemie odrzuca taką możliwość posługując się tutaj pokraczną argumentacją, że nie możemy z całkowitą pewnością stwierdzić czy utrzymywany kompasem kierunek nie jest na przykład kierunkiem okrężnym po płaskiej Ziemi wokół jej magnetycznego centrum. Z premedytacją zapominają, że kompas jest tylko uzupełnieniem, jednym z narzędzi obok gwiazdowej nawigacji. One razem zaświadczają jaka droga po jakim świecie jest pokonywana. Zaś astronawigacja obroniła się sama swoją niezawodnością i oferowanymi możliwościami na przestrzeni wieków i tysiącleci.


Położyć kafelki patrząc na sufit?



Może i trudne, ale nie niewykonalne...

I na tym kończy się dyskurs z płaskoziemiem, choć właściwie od tego powinienbył się on zacząć miażdżąc go już w samym zarodku. W rzeczywistości nie ma żadnej dyskusji. W płaskoziemiu nie podnoszą rękawicy, uciekają przed faktami. Jedyne z czym można podyskutować to z ich tezami. Oni sami nie ustosunkowują się do rzucanych kontrargumentów. Omijają niewygodne fakty z daleka, ale nie sprawi to, że fakty przestaną istnieć. Przeciwnie, stanowią orzech nie do zgryzienia. Największym czego nie udało się im przeskoczyć jest samo niebo, choć twierdzą inaczej stawiając przed sobą na jego miejscu własną pokrywkę.


To ich zabawka i nie pozwolą jej sobie odebrać.

*) Jednak nie wykracza: istnieją stosunkowo proste a przy tym łatwo dostępne sposoby demonstracji zakrzywienia, o czym być może w końcu po krótce napiszę.

wtorek, 31 lipca 2018

Polemika z Real World (Totalne Zaćmienie Umysłu)

Jest do czego się odnieść, takiego steku bzdur dawno nie słyszałem... lecz po kolei. W płaskoziemiu są pewne niewygodne fakty i zjawiska, tak długo zbywane jak długo pozwoli ignorancja lub do czasu aż uda się coś wyfantazjować. Dotyczy to również zjawisk zaćmień, których dłużej nie dało się przemilczeć, i trzeba było je wreszcie zacząć jakoś  tłumaczyć. 

Przedstawiam poświęcony im materiał z kpiarskiego kanału Real World, o wielce wymownym i znaczącym tytule "Totalne zaćmienie umysłu" (tylko kto tu kogo zaćmiewa?).




Najpierw dowiadujemy się, że nie musimy mieć wytłumaczenia zaćmień(czyli ich modelu) by móc je przewidywać. Jest to fakt, zaćmienia są zjawiskami wykazującymi regularność i nie jest potrzebne ich jakiekolwiek rozumienie do wyznaczenia kolejnych. Co nie znaczy, że przyjęte wyjaśnienie jest niewłaściwe. Autor jednak kuriozalnie sugeruje, że skoro można wyznaczyć zaćmienia bez ich przyjętego rozumienia to jest ono złe albo zbędne.   Ponad to przemilcza fakt, że to przyjęty obecnie model astronomiczny uwzględniający nawzajem obiegające się kuliste ciała Ziemi, Księżyca i Słońca pozwala właśnie na ich wyznaczanie z nieosiągalną wcześniej precyzją, o czym również od niego się nie dowiadujemy, a wręcz przeciwnie spotykamy sugestię, że osiągnięto ją przed nim. Mamy więc do dyspozycji dwie możliwości. Możemy wyznaczać zaćmienia na podstawie znajomości ich regularności kompletnie bez rozumienia mechanizmów za nimi stojących lub też możemy dokonać tego znając je. Dla tej drugiej model astronomiczny oprócz doskonałych przewidywań oferuje nam naturę uczestniczących obiektów(są to ciała działające na siebie siłą ciążenia, podlegające jego prawom, mające określony pęd, a więc materialne), tłumaczy naturę zjawiska(jest to wzajemne przesłanianie się ciał rzucających cienie). Zarazem brakuje innych równie prostych lub prostszych, a zarazem dobrych lub lepszych modeli  zaćmień. Astronomiczny model króluje niepodzielnie. Co oferuje w zamian płaskoziemie?Nadmierne komplikowanie poprzez wprowadzanie dodatkowych bytów, takich jak drugi, niewidzialny Księżyc (to przykład wykrzywiania świata w celu naprostowania powierzchni Ziemi, motyw przewodni mojego bloga), bez dotykania natury tych obiektów, ani zachodzących między nimi oddziaływań. Nie znajdziemy w ofercie przewidywań dokładniejszych niż te jakie można wyznaczyć było już w starożytności na podstawie samej tylko znajomości regularności zjawisk. Wszystko w imię zachowania Ziemi płaską i możliwą do pogodzenia z tym co każdy widzi na niebie. Tyle oferuje płaskoziemie, same dla siebie i niczego ponad to, ani wglądu w obiekty, ani doskonałych przewidywań.

2:08 Chaldejczykom na nic były by nasze zegary w celu osiągnięcia perfekcji w wyznaczaniu zaćmień bez znajomości pewnych faktów, takich jak choćby nieznacznie zmienna prędkość ruchu Księżyca i Słońca na tle gwiazd, podobnie ich wielkość. Te dają się w pełni uwzględnić dopiero gdy znamy orbity ciał i rządzące nimi prawa.

2:36 Wziąć tabelę i wyliczyć regularność - tak, jest to najprostsza metoda przewidywań zaćmień. Jest też druga, nie jest najprostsza, za to najdokładniejsza. Pierwsza nie jest zbyt owocna, niczego poza przewidywaniem nie oferuje, gdzie druga oferuje wytłumaczenie zjawisk - jest jego wynikiem. Poza tym, o czym już film nie wspomina samo liczenie tabelaryczne poza wyznaczeniem czasu niewiele, w porównaniu z obecnym modelem, nie powie o długości i głębokości danych zaćmień, ani o obszarze ich występowania. Inaczej rzecz ma się w obecnej astronomii, gdzie dostaniemy o wszystkim perfekcyjne przewidywania. Dopiero zebranie informacji o bardzo wielu zaćmieniach na przestrzeni znacznego czasu i z wielu miejsc, o czym łaskawie wspomina film, pozwoli nam jako tako zarysować szczegóły kolejnych. Model astronomiczny tego nie potrzebuje, nie musi operować na wielu danych. On wie jak zaćmienia przebiegają, gdyż stanowi ich odwzorowanie.

4:03 Istna perełka manipulacji całego filmu. Czy na prawdę zdarzają się zaćmienia Księżyca przy jednoczesnej widoczności Słońca nad horyzontem? To możliwe w obecnym modelu astronomicznym. Dlaczego? Otóż nie jest tak, jak głosi film, że model ten postuluje konieczność idealnego ustawienia się w jednej linii Ziemi pomiędzy Słońcem i Księżycem. Po pierwsze Księżyc jest obiektem rozciągłym o określonej średnicy swojej tarczy, a to już pozwala na pewne wychylenie od kąta 180 st. jaki to niby jest niezbędny w jego zaćmieniu. Dalej, są różne stopnie głębokości zaćmienia. Oprócz całkowitego, kiedy Księżyc musi w całości znaleść się w pełnym cieniu Ziemi, są też częściowe, gdzie przemyka on przez jej półcień. Półcień zakreśla stożek rozszerzający się im dalej od Ziemi i sięga swoim brzegiem daleko poza  wspomniany kąt 180 st. Obrazuje to wielokrotnie ilustrowany schemat przebiegu zaćmienia, gdzie mamy ukazane rozchodzenie się cienia z półcieniem:

Jak widać półcień faktycznie sięga daleko poza oś Słońce - Ziemia - Księżyc wyznaczaną kątem 180 st. Źródło: domena publiczna.

Wyobraźmy sobie teraz sytuację z uwzględnieniem wspomnianych  skrajnie zaznaczonych czynników: Księżyc wchodzi w zaćmienie samym tylko swoim brzegiem, i nie zapuszcza się dalej niż na obrzeża półcienia Ziemi. Dołóżmy do tego, że znajduje się w najbliższym Ziemi punkcie swojej orbity. Będzie znacznie wychylony poza kąt 180 st, daleki od znajdowania się w jednej linii z Ziemią i Słońcem, a jednak będzie to jego zaćmienie. Jest jeszcze jedno, ostatnie zjawisko jakie spotęguje cały efekt. To refrakcja atmosferyczna, dosłownie "wyciągająca" widok tego co znajduje się już pod horyzontem nad niego. Można przekonać się jak wielce oglądając właśnie takie nietypowe zaćmienia lub częściej po prostu Księżyc w pełni, a więc z konieczności znajdujący się już po przeciwnej stronie nieba niż Słońce, a jednak wciąż przy jego współobecności, wkrótce nim jedno zacznie zachodzić choć drugie już wzejdzie. Jak widać ustawienie się w jednaj linii jest niezbędne dla wystąpienia zaćmienia, choć nie musi być perfekcyjne.


Twardy orzech do zgryzienia

Zaćmienie Księżyca daleko od linii Słońce - Ziemia, np przy kącie 90st: znajdźcie chociaż jedno takie i obliczcie kiedy nastąpi kolejne. Chętnie zobaczę ja i reszta ludzkości kwadrowy lub sierpowy Księżyc ginący w ciemnościach.

poniedziałek, 11 czerwca 2018

Dowód na płaską Ziemię

W poprzedniej notce odniosłem się do najbardziej uderzających absurdów jakie wynikają z najpopularniejszego modelu płaskiej Ziemi, w którym nad powierzchnią dysku stale mają znajdować się i poruszać Słońce z Księżycem. Jeśli ktoś sam ich nie dostrzegł, wytknięcie ich powinno rozwiać wszelkie wątpliwości co do słuszności takiego modelu. Niestety, musiał bym być naiwnym optymistą, wierząc, że to każdemu wystarczy. Niektórzy nie znają innego źródła wiedzy niż kloaki internetów, poznanie i weryfikacja jest im obca, łatwowiernie przyjmują każdą sensację ubraną w pozór logiki i naukowości dając się manipulować. Niektórzy są święcie przekonani, że jakieś amerykańskie NASY mają monopol na prawdę o Ziemi i niebie, gdzie tymczasem znając pare prostych faktów i sposobów weryfikacji nie trzeba nic nawet wiedzieć o NASYch, by mieć pojęcie o tym jak sprawy nieba i Ziemi stoją. Dziś o tym będzie notka. Przedstawię kilka banalnych sposobów, którymi bez nakładu środków można własnoręcznie zweryfikować "prawdy" hałaśliwie głoszone i powtarzane przez zwolenników Ziemi płaskiej, a także z przykrością wrócę raz jeszcze do tych "prawd", i mających je potwierdzać pseudodowodów.  Dziś odsuniemy nieco na ubocze teoryjki płaskie i kuliste, i weźmiemy się za praktykę, wcielając się w eksperymentatorów zajmiemy się astronomią obserwacyjną.

Oto pierwszy lepszy materiał mający udowadniać, że to czego nas uczono o Słońcu na niebie, co twierdzą NASY(Czyli po prostu co twierdzi astronomia, gdyż jakieś tam agencje kosmiczne nie grają żadnej większej roli w rozpatrywanych kwestiach, nie obstają za i nie propaguje przedstawionych faktów w żaden szczególny sposób, gdyż mają poważniejsze rzeczy na głowach. Tym zajmują się podręczniki, systemy edukacji i obserwatoria.) jest kłamstwem:







Widzimy zachodzące Słońce i to jak oddala się od obserwatora pozornie malejąc, prawda? Czyż w takim razie nie poległem w poprzedniej notce z całym swoim wywodem, twierdząc że Słońce i też zresztą Księżyc ani się nie oddalają ani nie maleją, kiedy ten filmik wyraźnie pokazuje coś zupełnie odwrotnego? Czyż to nie dowód na słuszność modelu Ziemi płaskiej? Powinienem w tym miejscu zaoszczędzić już sobie wstydu i zakończyć stawiając kropkę. Zamiast tego proponuję jednak każdemu kogo przekonują tego typu nagrania własnoręcznie przekonać się jak to w końcu faktycznie jest z tym Słońcem, i to na własne oczy bez pośrednictwa nagrań.

Potrzebne nam będą: oczy, ręce, pogodne niebo, opcjonalnie linijka, i nieco zrozumienia. Otóż niebo na potrzeby obserwacji jest w astronomii traktowane jako wyimaginowana sfera, mówimy wtedy o sferze niebieskiej. Nie jest to oczywiście realnie istniejący byt, a wyobrażone uproszczenie ułatwiające opis zachodzących na niebie zjawisk oraz ich pomiar. I właśnie tym się teraz zajmiemy. Jak wiadomo każda sfera ma swój obwód stanowiący koło, którego miarą jest kąt pełny liczący 360°. Dzięki temu dowolne punkty na sferze łączy łuk będący wycinkiem jej obwodu, i mierzy on określony kąt. Np. dwa przeciwległe punkty sfery będą od siebie oddalone o 180°. Tym sposobem mierzy się pozorne odległości między obiektami na niebie, jak również ich wielkość. Mówimy wtedy o odpowiednio odległości i wielkości kątowych(pozornych). Jeżeli coś jest na niebie faktycznie obserwowalnie(pozornie) większe to ma większą wielkość kątową od czegoś mniejszego. Wybuchający fajerwerk rozszerzając się mierzy coraz więcej stopni wielkości kątowej. Cała sfera niebieska mierzy 360°, niebo jakie mamy nad głowami od horyzontu do przeciwległego brzegu mierzy 180°, zaś wyimaginowany zenit, czyli punkt nad naszymi głowami leży na wysokości 90° mierząc od horyzontu. Tutaj mówimy no tzw. wysokości horyzontalnej (astronomicznej), mierzonej zawsze od horyzontu. Ciała najwyższe leżą właśnie w zenicie na największej możliwej wysokości 90°, zaś najniższe widoczne jeszcze na niebie stykają się z horyzontem na wysokości 0°. Wysokości wszystkich ciał na nieboskłonie ponad horyzontem plasują się w tym przedziale od 0° do 90°. Podkreślam, że zarówno omówione wymiary, odległości i wysokości są pozorne i nie mają tutaj nic wspólnego z wymiarami, odległościami i wysokościami liniowymi mierzonymi w metrach.



Rysunek poglądowy przedstawiający wierzchnią połowę sfery niebieskiej. Przykładowa gwiazda znajduje się na wysokości h, będącej miarą kąta na sferze niebieskiej między płaszczyzną horyzontu a nią samą. W ten sam sposób miary różnych kątów mogą definiować odległości i wielkości ciał na sferze. Obserwator znajduje się oczywiście w centrum sfery, skąd dokonuje pomiaru. Źródło: domena publiczna.

Jak mierzyć te kąty? W astronomii i astronawigacji na przestrzeni wieków używano różnych narzędzi od prymitywnego kwadrantu dawniej, który i dzisiaj bez nakładu większych środków każdy może wykonać w domu, po zaawansowany sekstant, z powodzeniem wciąż używany i dostępny współcześnie. Nam jednak wystarczy nasza własna dłoń wyciągnięta na odległość ręki, ewentualnie linijka. Nie będzie to oczywiście pomiar dokładny lecz na nasze potrzeby wystarczający. Okazuje się, że wyciągnięta na odległość całej ręki dłoń i jej części mierzą określone kąty wobec oczu obserwatora, i to względnie jednakowe u wszystkich ludzi, ze względu na zachowane proporcje budowy ciał. Tak oto złożona w pięść od kciuka do przeciwległego krańca mierzy 10°, rozczapierzona od czubka małego palca po czubek kciuka - 20°, szerokość palca to około 1°, długość płytki paznokcia u kciuka - 2°.




Dłoń jako najprostszy instrument pomiarowy wielkości kątowych na niebie. Źródło: domena publiczna.

Mając już nieco wymaganego zrozumienia możemy przejść do obserwacji. Dużo łatwiejszym i przede wszystkim bezpieczniejszym celem będzie dla nas Księżyc, najlepiej w pełni. Jeśli pokusimy się na Słońce musimy pamiętać o tym, by patrzeć na nie rozważnie i jedynie gdy będzie miało odpowiednio przygaszony blask, np. znajdując się za półprzejrzystymi chmurami, a i wtedy należy czas wpatrywania się w nie ograniczyć do minimum, w przeciwnym razie GROZI NAM USZKODZENIE LUB UTRATA WZROKU!! Jego pełny blask znacząco utrudni albo wręcz uniemożliwi wykonanie obserwacji i pomiaru. Przy wschodach i zachodach Słońca rzecz jest zazwyczaj ułatwiona, ponieważ blask Słońca jest dość przyćmiony nawet bez znaczącego przychmurzenia nieba, w innych porach jest gorzej. Z Księżycem nie będziemy mieć takich problemów, i to na nim radzę wykonywać pomiar. Celujemy wyciągniętą dłonią ku obranemu obiektowi, w ten sposób by móc zestawić ją tuż przy nim. Można wykorzystać płytkę kciuka lub palec wskazujący. Przykładamy go niejako do tarczy obiektu, by móc porównać jej wielkość z palcem lub paznokciem. Opcjonalnie zamiast samej dłoni możemy wykorzystać trzymaną w niej linijkę i zwyczajnie zmierzyć tarcze, przy czym miara centymetrowa nie koresponduje tu z miarą kątową, mimo to nasze potrzeby może być równie pomocna. Pomiary wykonujemy o wschodzie lub zachodzie oraz o innej porze, kiedy ciało będzie wyżej na niebie. Najlepiej dokonać ich kilkukrotnie dla różnych położeń ciała od wzejścia do górowania lub górowania do zachodu, albo wręcz od wschodu do zachodu. Możemy także pokusić się o jednoczesne nagranie wschodzącej czy zachodzącej tarczy, by sprawdzić co przedstawi nagranie.


Okazuje się, o czym już pisałem w poprzedniej notce, że tarcze Księżyca i Słońca mierzą względnie stale po 0,5°. Względnie, gdyż jakieś drobne wahania faktycznie mają miejsca, jednak dla nieuzbrojonego oka są one nieuchwytne. Tą samą wielkość zmierzymy niezależnie od pory dnia czy nocy, położenia na niebie, ani od miejsca na świecie z jakiego dokonamy obserwacji. Przy odrobinie sprytu i wyobraźni można także, bez specjalistycznego sprzętu przekonać się, że obydwa ciała poruszają miarowym, względnie jednostajnym ruchem(znów względnie, gdyż odchylenia są, jednak dla nas pozostaną nieuchwytne i niekorespondujące z założeniami Ziemi płaskiej), ani nie zwalniając ani przyspieszając, o czym także już pisałem.


Pozostaje nam jeszcze dowód w postaci nagrania, jakie być może także i wy wykonacie, uwieczniając przybliżające się lub oddalające Słońce czy Księżyc, z ich rosnącymi/malejącymi tarczami. Co z tym fantem? Nasze własne oczy w tym przypadku nie kłamały, pomiarów dokonaliśmy prawidłowo, a skoro tak wina leży po stronie samego nagrania, a raczej sprzętu jakim je wykonywano. Wkradł się jakiś błąd, tak jak wkradł się u autorów ich nagrań w ich interpretacji. My już wiemy, że nie jest to uwiecznione oddalające się Słońce, jak chciał autor zamieszczonego powyżej materiału. Wyjaśnienie jest prostsze: Słońce na nagraniu otacza łuna blasku pochodząca częściowo z samego nieba, częściowo zaś z odbić w optyce kamery. Blask zachodzącego Słońca przygasa ze względu na coraz grubszą warstwę powietrza do pokonania, a z nim przygasa, czyli zmniejsza się utwralona łuna je otaczająca. Można to sobie bardziej unaocznić nagrywając odpowiednio silne pulsujące światło, np. latarnie morską nocą:





Od 2:55 - latarnia morska nocą z jej pulsującym blaskiem. Czyżby i ona jak Słońce z pierwszego nagrania wędrowała sobie w tę i z powrotem?


...Wielokrotnik

środa, 4 kwietnia 2018

Płaska Ziemia wykrzywia czasoprzestrzeń


Witajcie.


Nie, nie jestem Einsteinem płaskoziemców. Ziemia(a właściwie jej model) jest krzywa z konieczności, taka jest teza niniejszej notki. Nie mam tu bynajmniej na myśli krzywizny postulowanej przez oficjalne modele Ziemi kulistej(elipsoidalnej). Jest to skrzywienie nieuniknione w jedynym słusznym i prawdziwym modelu: płaskiej Ziemi. 


Teoria płaskiej Ziemi zakłada, że Słońce stale pozostaje ponad płaszczyzną Ziemi. Tym samym próbuje tłumaczyć zjawisko nocy zmieniającą się w ciągu doby odległością Słońca, które miało by na tyle dalece oddalać się od obserwatora, by je wywoływać. Podobnie żarówka czy latarnia tuż ponad podłogą/ulicą rozświetla pewien obszar wokół siebie pozostawiając dalsze obszary coraz bardziej ginące w mroku. Kłóci się to niestety ze zjawiskiem terminatora w modelu kulistej Ziemi, czyli ostrej granicy między dniem a nocą. Gdyby faktycznie miało być tak jak w modelu płaskiej Ziemi, granica między nimi nie była by zaznaczona: zmierzch i świtanie niezależnie od miejsca na Ziemi i pory roku musiały by być znacząco rozciągnięte w ciągu doby i na znacznym obszarze Ziemi, następowały by jeszcze na długo przed zachodem i po wschodzie, obejmując większą część doby. Właściwie nie sposób było by mówić o nich, ani nie sposób było by wyznaczyć granicę między dniem i nocą, zmiany oświetlenia powinny następować płynnie i stopniowo.


Podobnie jak żarówka, Słońce bliskie powierzchni Ziemi ma oświetlać ją w ograniczonym zasięgu, co ma tłumaczyć występowanie dnia i nocy, niestety konsekwencją takiego modelu jest to, że rozświetlanie przechodzi stopniowo w mrok, bez wyraźnego oddzielenia dnia od nocy. Źródło: omii.pl


Zestawienie faktycznego rozkładu dnia i nocy(dzielonych prościutką, stosunkowo ostrą linią terminatora) z postulowanym sposobem oświetlania na płaskiej Ziemi. Źródło: www.oobe.pl

Kolejnym koniecznym dla modelu płaskiej Ziemi, tj wynikającym z niej, choć nieobserwowanym zjawiskiem była by widoczność Słońca nocą. Nie powinno ono nigdy znikać przed obserwatorem na płaskiej Ziemi, a zataczać wykrzywione perspektywą kręgi na nieboskłonie w dobowym rytmie na wszystkich szerokościach geograficznych, w ciągu całego roku. Ponadto powinno ono wędrować po niebie ze zmienną prędkością: najszybciej w godzinach południowych, wolniej przy wschodach i zachodach(które nie powinny mieć w tym modelu miejsca, a już na pewno nie w takiej formie w jakiej są obserwowane), najwolniej nocą, w czasie północy(jakież to absurdalne).


Ponadto z wędrówką Słońca po niebie wiązać musiało by się zjawisko zmiany jego średnicy kątowej, winna ona być największa w południe, zaś najmniejsza, przy tym wciąż obserwowalna o północy. Podobnie rzecz tyczy się ruchu Księżyca po niebie. Wielkości tych ciał faktycznie zmieniają się, jednak nieznacznie. Zmienna jest również ich prędkości w wędrówce. Nie ma to jednak związku z porą dnia, ani ich miejscem na nieboskłonie jak wynikało by to z modelu płaskiej Ziemi, a z porami roku dla Słońca i położeniem na orbicie dla Księżyca. Na potrzeby rozważań, na podstawie prostej obserwacji można mówić, że ich prędkości i rozmiary pozostają stałe. Fakt ten nie koresponduje z postulowanymi przez model płaskiej Ziemi zjawiskami.


Konsekwencją modelu płaskiej Ziemii powinno być zachowanie Słońca i Księżyca jak przedstawiono: ciała nigdy nie zachodzą a zniżają się ku północnej części horyzontu jednocześnie zwalniają swój bieg i pozornie maleją. Nic takiego nie obserwujemy. Ilustracja poglądowa.


Zamiast tego widzimy Słońce i Księżyc poruszające się miarowo po nieboskłonie, zachowujące swoje rozmiary kątowe, przecinające horyzont w punktach odległych od kierunku północnego. Jak to pogodzić z modelem płaskiej Ziemi? Ano wykrzywiając wokół wszystko tak by dało się dopasować do narzuconej wizji. Ilustracja poglądowa.



O czym już wspomniałem: ich trasy po niebie powinny wyglądać inaczej niż ma to miejsce w rzeczywistości. Należy zauważyć, że nie powinny one nigdy i nigdzie przecinać horyzontu a jedynie zbliżać się doń maksymalnie nad północną jego częścią. Tymczasem nie tylko przecinają one horyzont, obserwujemy również na coraz mniejszej szerokości geograficznej, że zachodzi to z coraz większym kątem, aż na równiku krzyżują się z nim prostopadle. Z kolei na szerokościach południowych kąt ten będzie rozwartym względem tego który mieliśmy na północnych. To nie ma prawa występować w modelu  płaskiej Ziemi, ponieważ obydwa ciała stale pozostając ponad horyzontem powinny wyznaczać trasy o nachyleniu nigdy nie mierzącym względem horyzontu kąta prostego ani tym bardziej rozwartego, i nigdy go nie przecinające, a jedynie opadające ku niemu najniżej nad północną jego częścią.


Osoby będące przekonane do teorii płaskiej Ziemi i negujące fakty, nie rozumieją w istocie obydwu, gdyż nie potrafią wnioskować implikacji jak powyższe wynikających z ich modelu i zestawić ich z faktami, których także najwyraźniej nie znają, chyba że...


Ziemia, a raczej wszystko wokół jest krzywe, a płaskoziemcy mają rację. Jak to, dlaczego? Jeśli uprzemy się, że model płaskiej Ziemi jest słuszny, to jedynym sposobem pogodzenia postulowanych zjawisk, które niestety nie mają miejsca z obserwacjami jest wprowadzenie kolejnego założenia o "wykrzywieniu" obserwacji przez specyfikę natury - nieudowodnione zjawiska które mają za to odpowiadać. Dzięki temu Ziemia wciąż pozostaje płaska, ale jej krzywiznę na swoich barkach musi dźwigać teraz cała reszta modelu. I dokładnie to robią płaskoziemcy! Komplikują jeszcze bardziej całą resztę nad płaszczyzną, aby ta pozostała bez zmarszczek. Dla przykładu fakt pozostawania Słońca i Księżyca w stałych rozmiarach godzą ze swoim modelem poprzez założenie, że atmosfera lub kolejny dodatkowy byt - kryształowy firmament nad naszymi głowami cechują się własnościami optycznymi na podobieństwo soczewki i to w taki idealny sposób, by mimo zmiennego położenia i odległości ciał ich powiększanie optyczne dostosowywało się na potrzeby obrazu o niezmiennych rozmiarach. Dalej, nie mogąc wytłumaczyć zjawiska terminatora, czyli ostrej granicy dnia z nocą, a także niuansu w sposobie rozświetlania powierzchni Ziemi, postulują dodatkową właściwość Słońca, jaką ma być niejednorodne w zależności od kierunku emitowanie światła, i znów tak cudownie dopasowane by dawało obraz zjawiska taki, jaki w modelu kulistym nie wymaga dodatkowych zabiegów. Jak widać, krzywizna nie przepadła - za cenę wypłaszczonej Ziemi krzywo zachowują się teraz Słońce i niebo. O zgrozo, dla płaskoziemców nie stanowi to żadnego problemu. Któryś z nich mógłby tutaj faktycznie pokusić się o bycie Einsteinem, i tłumaczyć to dopasowywanie zjawisk do obserwacji zamiast optyką i kierunkowością światła - zakrzywianiem czasoprzestrzeni! Wyobraźnia z brakiem umiaru mają tutaj wielkie pole do popisu.


Jednak i na to wpadli: wypłaszczenie krzywi wszystko wokół. Źródło: youtube.com

...Wielokrotnik